Nie, Drogi Czytelniku nie mam zamiaru zrywać ze swoją pierwszą i największą pasją sportową. Nic nie zastąpi biegania.
Aczkolwiek po dzisiejszym treningu wróciłam do domu, po moich 11 kilometrach, które ogromnie mnie zestresowały, bo według mojego planu biegowego ŚCIŚLE powinnam trzymać się czasów, międzyczasów i innych pierdół. W skrócie WSZYSTKIEGO ALE NIE TEGO CO SPRAWIA MI PRZYJEMNOŚĆ.
Co gorsza sama sobie taki los zgotowałam, i sama sobie tak założyłam.
Już podczas potreningowego prysznica intensywnie zaczęłam rozmyślać nad głębszym sensem tego co przed chwilą zrobiłam.
Po pierwsze; ominęły mnie piękne widoki z nad Wisły, bo wzrok miałam utkwiony w zegarku pilnując tempa- CHORE
po drugie; nie pobawiłam się z maleńkim, przesłodkim buldożkiem francuskim w parku który zwrócił na mnie uwagę ->bo pędziłam, żeby tempo na kilometr mi czasem nie zmalało – BARDZIEJ CHORE
po trzecie ;z 5 razy przebiegłam na czerwonym świetle, bynajmniej nie wedle zasady „jest ryzyko-jest zabawa” ale tylko i wyłącznie dlatego żebym nie musiała stopować zegarka – TRUP TOTALNY
w skrócie; nie doceniałam ani pierwszych wiosennych pączków, ale błękitnego nieba, ani słońca i innych cudownych rzeczy które powinny zachwycać w bieganiu..
Stąd od dziś stawiam sobie za cel; biegi długodystansowe >42 km, biegi górskie, terenowe, survivalowe, różnego typu zabawy biegowe; jednak żadne podporządkowanie się czasowi i innych pomiarom. To siebie mam słuchać, własnego ciała, tego co każe mi biec bądź też przestać zatrzymać się.
Co z tego, że spadnie tętno, tempo, wszystko co pięknie wygląda na zegarku schrzani się.; następnym razem położe się na ciepłym piasku nad Wisła, zrobię kilka ćwiczeń na drążkach w Skaryszaku, i w końcu zacznę czerpać prawdziwą przyjemność z biegania.
Bo w dzikim szale za urwaniem minuty , lub kilku na różnych dystansach nie chcący i przypadkiem straciłam coś co urzekło mnie w bieganiu. Coś za co je pokochałam i uznałam za dyscyplinę zapewniającą absolutny spokój, czystą radość i doskonałą wolność.
A teraz z powrotem to odzyskam.