Specjalnie dla Was z najlepszym przekazem w tym kraju Artur Kurdyk Instruktor SFG I ! 😉

 

a2

 

Zacznę od cytatu. Zawsze jest dobrze zacząć od cytatu. Tekst wtedy sprawia wrażenie mądrego.

„Nauczycielu, dlaczego nie mam progressu? A widziałeś mewy lądujące na skraju morza? TAK. A słyszałeś strumyk płynący w dół po kamieniach? TAK. A widziałeś zachodzące słońce? TAK! No to wszystko jasne! Zajmujesz się bzdurami zamiast trenować!”

Wszystko rozchodzi się o sposób treningu i podejście do niego. Czy trenując samemu w domu zrobimy progress? Oczywiście, że tak. Czy trenując na sali pod okiem instruktora zrobimy większy progress? Podejrzewam, że tak. Nie jestem w stanie tego zmierzyć ale przytoczę tutaj swoje przemyślenia na podstawie mojej historii.
W telegraficznym skrócie opowiem Wam, że treningi kettlebell hardstyle metodą Strong First zacząłem 3 lata temu w grudniu pod okiem Instruktora SFG2 Bartłomieja Bolechowskiego. Znaliśmy się wcześniej prywatnie a na kettle przyszedłem aby wzmocnić swoje ciało i nabrać trochę siły i może mięśni (przy swojej szczupłej sylwetce nigdy nie byłem specjalnie silny). To, że znaliśmy się wcześniej nie wpływało na nasze kontakty na sali treningowej (i tak notabene jest do dziś, mimo że wiele innych rzeczy się pozmieniało). Od początku podczas treningu panowała między nami atmosfera trener-uczeń.

Ja przychodziłem na salę z jasnym celem nauczenia treningu z kettlami a on z drugiej strony przychodził aby edukować swoich podopiecznych. Od początku zaimponowało mi to, że przekazując wiedzę wymagał sprzężenia zwrotnego w kontaktach. Nie pozwalał na to aby ktoś nie słuchał tego co on mówi. Bo to na nim spoczywała odpowiedzialność za nasz rozwój oraz bezpieczeństwo. Oczywiście w trakcie treningu pojawiały się sytuacyjne żarty i rozmowy lekko odbiegające od tematu bo przecież jesteśmy ludźmi a nie kadetami służącymi w wojsku. Podobało mi się to, że interesował się każdym indywidualnie poprzez obserwację i wychwytywanie ewentualnych błędów ale także integrował nas jako grupę poprzez trening we wspólnym tempie lub mniejszych podgrupach. Pełen profesjonalizm, który notabene do tej pory mi bardzo imponuje.

 

3

 

Wiele rzeczy z tego co zaobserwowałem wyjaśniło się gdy trafiłem na trening który prowadził Dariusz Waluś. Wiele elementów, które widziałem u Bartka obserwowałem również u Darka. Zrozumiałe bo przecież Darek był nauczycielem Bartka. Dziś sam jestem instruktorem i mam swoich podopiecznych, których prowadzę od początku. W grudniu minie 3 lata jak zajmuję się kettlami i dokładnie rok od kiedy poprowadziłem trening własnej grupy. Nie chcę aby zabrzmiało to mocno pompatycznie czy próżnie ale cieszę się widząc, że dla swoich podopiecznych jestem autorytetem. Każde pytanie które zadadzą mi w wolnej chwili „czy ułożyć rękę tak czy tak”, „trenerze czy robię dobrze”, „czy mogę pushpress zamiast pressa” (odpowiedź zazwyczaj brzmi NIE, ale i tak zawsze ktoś spyta). Czy nieśmiertelne pytanie dlaczego „mam jedną rękę silniejszą od drugiej i kiedy to minie”.

 

Grupa rośnie w siłę, pojawiają się nowe osoby. Ktoś przyprowadzi kolegę, koleżankę lub nawet tatę. To też miód na serce trenera. Jednak nic nie ociepla serca tak bardzo jak małe sukcesy podopiecznych. Pamiętam, jak mi udawało się dokonać czegoś „wielkiego” jak TGU z połową wagi własnego ciała a Bartek cieszył się, klaskał i jednocześnie opierdzielał mnie, że nikt tego nie nagrał. Pamiętam moment gdy powiedziałem mu, że chciałbym zostać Instruktorem StrongFirst. Jestem osoba nad-aktywną i nie potrafię ustać w miejscu. Ciągle muszę stawiać sobie nowe cele i realizować je. Mój mentor obserwował moje przygotowania do kursu, doradzał, odpowiadał na pytania i rozwiewał wątpliwości. Mam wrażenie, że od początku wierzył we mnie bardziej niż ja sam. Mną targały sprzeczne emocje a on spokojnie jak skała wierzył we mnie.

 

2

 

Na kursie byłem gotowy jak nigdy. Siłowo, wytrzymałościowo, mentalnie. Miałem wrażenie, że wjadę w egzaminy jak dzik w żołędzie. Bartek asystował przy kursie i co jakiś czas przychodził i interesował się jak mi idzie. Teorie i techniki zdałem bez problemu. Problem pojawił się przy moim ulubionym ćwiczeniu jakim jest snatchtest. W głowie bałem się, że może to pójść nie tak. Mój mistrz starał się mnie uspokajać ale nerwy i pogoda zabiły mnie. W obliczu ciężkiego stresu moje dłonie zalały się potem i nie byłem w stanie w regulaminowym czasie wykonać 100 powtórzeń snatcha 24kg. Licznik stanął na 92. Było mi wstyd przed samym sobą i przed osobą która we mnie tak wierzyła. Nie dał po sobie poznać, ze go zawiodłem. Powiedział, że wie iż na spokoju poprawię egzamin i zostanę instruktorem bo przecież mam na to aż 3 miesiące. Mi osobiście ciężko było to znieść i długo przeżywałem.

 

a1

Prowadziłem treningi nadal jako asystent, trenowałem ale brakowało mi ognia, kettle przestały cieszyć w obliczu presji wiszącej nad moją głową. Z pomocą przyszedł mój mentor który kilka tygodni później znienacka (bo na letnim obozie Centrum Kettlebell Polska) zorganizował podstępnie dla mnie poprawkę egzaminu. Powiedział, że staję i robię poprawkę tu i teraz! Podjąłem rekawicę i przy kilkudziesięciu innych obozowiczach zrobiłem co do mnie należało. On stał obok i denerwował się bardziej niż ja. Do tej pory mam wrażenie, że jakby mógł to zabrałby mi tego kettla i zrobił za mnie. Test był mój ale sukces należał w takim samym stopniu do niego. On mnie wszystkiego nauczył i zrobił ze mnie instruktora. < filmik z ostatniej minuty zwycięskiego snatchtestu Artura obejrzycie koniecznie TU >

 

1
Jak w każdym moim tekście chciałbym wysunąć konkluzję dla kogoś kto ma wątpliwości jak to wygląda. Trening w domowym zaciszu ma sens w momencie kiedy już masz podstawy i wiesz jak wykonywać podstawy oraz wiesz jak zaprogramować sobie program. Nie sposób wziąć kettla i się zajechać. Nie ma to sensu. Każdy trening powinien mieć sens. Najlepiej jest znaleźć odpowiedniego instruktora w swojej okolicy aby on nauczył nas podstawowych technik a jeśli już znasz techniki ale nie masz pojęcia o programowaniu to nawiązać kontakt z instruktorem który nam taki plan ułoży. Nic jednak nie zastąpi kontaktu na linii uczeń-mistrz. Może to wygląda i brzmi pompatycznie bo nie chodzi o podległość małego człowieczka nad wielkim mistrzem który wszystko wie. Chodzi o kontakt który ja nawiązałem ze swoim mistrzem, on ze swoim mistrzem oraz kontakt który nawiązują ze mną moi podopieczni. Każdy jeden kilogram więcej nad głową czy jeden mniej na tyłku jest naszym wspólnym sukcesem który celebrujemy.

Stworzyłem grupę kilkunastu osób które stworzyły małą społeczność spotykającą się dwa razy w tygodniu. Drepczemy nóżkami na myśl o kolejnym spotkaniu. Oni czekają na to co ja dla nich przygotuję a ja czekam na ich reakcję na misternie wysmażony trening. Czujemy się grupą, trenujemy razem, uczymy się razem, razem przekraczamy granice własnych możliwości i wzajemnie sobie kibicujemy. To jest coś pięknego. A jak tylko możemy i uda nam się spotkać po godzinach to idziemy razem popatrzeć na mewy lądujące nad morzem, szum strumyka, zjeść jakieś żarło w restauracji czy wypić jasne pełne. Odpoczywanie i budowanie więzi to też trening. I pamiętajcie, wzajemny szacunek jest najważniejszy. Z trenerem tak jak z rodzicami. Jeżeli stajesz się na tyle duży i zajebisty, że możesz opuścić rodzinne gniazdo pamiętaj kto wycierał Ci nos jak byłeś mały. Tak samo jak już staniesz się zajebisty w pressie, snatchu czy sam chcesz zostać instruktorem, pamiętaj komu się żaliłeś jak walnąłeś sobie kettlem w kolano albo jak zerwałeś odcisk 🙂 Już niedługo dzień nauczyciela, może to jakiś powód aby powód aby powiedzieć swojemu trenerowi „Dziękuję, że jesteś” 🙂 SIŁA Z WAMI!!!

 

a3

 

PS. Zanim zabrałem się za kettle miałem już doświadczenie w szkolenie grup oraz prowadzeniu treningów, gdyż jestem szkoleniowcem ze specjalizacją w szkoleniach informatycznych i przeszkoliłem w swojej historii setki osób na kilkudziesięciu szkoleniach a oprócz tego przez dwa lata zajmowałem się prowadzeniem drużyny juniorskiej piłki nożnej gdzie udało mi się zbudować autorytet i z 20 urwisów z drużyny z końca tabeli stworzyć monolit który rozwalił ligę – scenariusz dosłownie jak z hollywoodzkich filmów (do tej pory przynajmniej raz w roku spotykamy się na meczu towarzyskim i wspominamy tamte czasy ).

O Autorze : fotograf, informatyk, Instruktor SFG I, prowadzi grupę Power Hour w Zielonej Górze. Mój największy Kettlowy Przyjaciel. Osoba do której mogę napisać w nocy o północy z pytaniem „jak poprawić tego cholernego snatcha?” i napisać felieton o moim dziesiejszym treningu i nie zostanę odesłana z niczym 😉 To ktoś kto zawsze wytknie mi jakiś błąd lub niedopatrzenie w technice, i dobrze 😉 Co tu dużo mówić, to facet któremu strasznie dużo zawdzięczam w mojej drodze do SFGI ! 😉

 

stara ja

a nasza znajomość zaczęła się od tego zdjęcia z zeszłorocznego Intro 😉


 

zg

Komentarze: